Nadszedl czas, aby na powaznie sprobowac w Tajlandii stopa. Mimo, iz na brak wrazen nie narzekamy, to jednak podroz autobusem wydaje sie byc troche, pozbawiona dreszczyku emocji. A tego wlasnie nam potrzeba...
Robimy maly podzial grupy i wraz ze mna rusza Anka.
Poczatek wydaje sie byc troche dziwny, moze nie tyle dla nas, co dla probujacych nam wskazac dworzec, okolicznych mieszkancow. Nie moga zrozumiec dlaczego nie chcemy jechac autobusem lub taksowka :)
Z opresji wybawia nas pierwszy pikap, gdy kierowca zaprasza nas na poklad, czyli odkryta czesc nadwozia. A wiec jedziemy... Ach ten wiatr we wlosach :) i tutaj podobno koncza sie Himalaje ;)
Nastepny pojazd, ktorego typ jest identyczny, zabiera nas po 30 sekundach lapania (!). I tym razem nie dane jest nam zasiasc w srodku. Ale co tam, nam to przeciez nie przeszkadza. Przynajmniej do czasu... Wraz z zapadajacym zmrokiem temperatura powietrza przestaje byc przyjazna. Oprocz nas na pace tkwia jeszcze trzy dygotujace postacie. Jeden z nich stwierdza, bez cienia przesady, ze chyba zapamietamy te chwile do konca zycia. Nie moglbym sie nie zgodzic...