Bangkok, azjatycki moloch, bardziej znany jako swiatowe centrum turystyki seksualnej :) wita nas, mimo pory wczesnoporannej, sporym gwarem. To miasto nigdy nie spi. Uznajemy, ze najwyzszy czas oszczedzic na noclegach i dzielac sie na dwie grupki wbijamy sie do osob, gotowych ugoscic nas "za free". Niech zyje couchserfing i hospitality club!!! Tym sposobem trafiam do wiecznie usmiechnietej tajlandki, ktora mimo skromnych mozliwosci ( nocleg w biurze:) ) robi co moze, aby umilic nam pobyt.
Tak jak sie spodziewalem miasto raczej nie nalezy do moich ulubuionych atrakcji. Dajemy sobie trzy dni max. Tyle wystarczy na pobyt wsrod kilkunastomilionowego tlumu. Do plusow nalezy niewatpliwie dostepnosc wszelkiego rodzaju produktow, czesto w bardzo atrakcyjnych cenach. Odwiedzamy wiec megawielki bazar, aby przed ruszeniem na polnoc zaopatrzec sie w pare drobiazgow. Dni mijaja glownie na przejazdach.Od "Skytraina", po tuk-tuka, ktorym mozna przemieszczac sie za darmo(!). Wystarczy dac sie zawiesc do wypasionego jubilera i pozachwycac sie swiecidelkami. by potem najzwyczajniej w swiecie powiedziec "kapkunka" (dziekuje) i wyjsc. Chyba jednak nie wszystkich to satysfakcjonuje :)
Co jak co, ale im dalej na polnoc, tym transport okazuje sie byc tanszy. Do Chang Mai jedziemy za niecale 25 zlotych, a to przeciez jedenasto godzinna przejazdzka...