Phuket jakos nas wybitnie nie poruszyl, wiec juz nastepnego dnia postanowilismy sie ulotnic. Za srodek transportu obralismy tym razem prom, plynacy w kierunku Krabi, by po drodze zachaczyc o slynne Ko Phi Phi. Niestety cena samego biletu nie napawa optymizmem i nawet usilne pertraktacje nie przynosza efektu w postaci w rabatu. W konsekwencji wsiedamy na wypelniona turystami lajbe i godzac sie na narzucona cene, obiecujemy sobie, ze to juz ostatni raz :) A to dopiero drugi dzien...
Wyspa urzeka pieknem, ale jak to czesto bywa w takich przypadkach, ceny zakwaterowania odstraszaja, a jedyne co mozna dostac w przyzwoitej cenie, to dormitorium, czyli nocke spedzamy w zbiorowej sali.
Wczesniej jednak ladujemy w wypozyczonych kajakach, na ukrytej posrod skal malutkiej plazy. Okupuje ja tylko kilka osob, wiec dla nas okazuje sie byc niczym skrawek raju. Ucieczka z kurortu okazala sie udana. Jedynie Olo doznaje kilku zadrapan, probujac podplynac kajakiem pod klif, ktory upatrzylem sobie jako cel wspinaczki. Przy okazji tez laduje w wodzie, po wyjsciu z ktorej dowiaduje sie, ze z dalszego "lojenia" nici. Przynajmniej narazie :)