Geoblog.pl    rangzen    Podróże    dlugo i daleko    jachtostopem
Zwiń mapę
2009
15
paź

jachtostopem

 
Nowa Zelandia
Nowa Zelandia, Tauranga
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 43359 km
 
Gdzies na oceanie. Lezalem z twarza wklejona w kawalek poduszki. Rozbity, bez najmniejszej czastki energii, ktora moglaby mnie zmusic do jakiegokolwiek dzialania. Nadchodzil czas mojej zmiany, a ja nie mialem zielonego pojecia jak sie do tego zabrac. Od dnia poprzedniego organizm walczyl z choroba morska. Z czyms, czego mimo wielu ostrzezen sie nie spodziewalem. Nie troszczac sie o zapobiegawcze medykamenty uznalem, ze dam rade i jakos to bedzie. Taka niespodzianka, a to dopiero trzeci dzien na Pacyfiku.
Poniewaz zapach jedzenia przyprawial o jeszcze wieksze mdlosci stwierdzilem, ze pora kontynuowac przymusowa glodowke oczyszczajaca. Zoladek juz przeciez calkowicie pusty...
Resztkami sil, prawie na kolanach zmusilem sie do wyjscia na poklad. Wierzylem, ze swierze powietrze postawi mnie na nogi. Po paru minutach, rzeczywiscie poczulem sie duzo lepiej. I fale o wiele spokojniejsze. Takie tez pozostaly przez kilka nastepnych dni. Ogromna roznica po tym, co zafundowal nam ocean na starcie.
Wyplynelismy w piatek. Ktos tam ostrzegal aby nie ruszac tego dnia. Lepszy czwartek lub sobota. Ten dzien nie wrozy nic dobrego. Na pokladzie oprocz mnie, wygladajacy na niezbyt zadowolonego z zycia pochodzacy ze Szwecji kapitan oraz calkiem spoko kolo z Australii.
Na poczatek pomknelismy do urzedu celnego. Po zrzuceniu kotwicy w ruch poszlo dhingy, mala lodka w ktorej jak na zlosc silnik nie dal sie uruchomic. A wiec wiosla. Przy tej temperaturze zadanie wcale nie nalezalo do latwych. Od swiecacego prosto w twarz slonca twarz szybko przybrala czerwona barwe. No tak, zapomnialem o kremie...
W urzedzie, jak wszedzie zreszta wszyscy gadaja o tsunami, ktore nawiedzilo sasiednie wyspy. Gazety i serwisy informacyjne co rusz podaja wieksza liczbe ofiar. Jeszcze wczoraj sprawdzilem skrzynke mailowa, odpalilem telefon poki mialem zasieg. Kilka osob pisze czy wszystko ok, bo "pacyfik sie zlosci". Chociaz tak malo ludzi wie gdzie wogole jestem i co porabiam, to ktos tam jednak pamieta. Mile...
I ruszylismy. Pierwszy dzien to taki chrzest bojowy. Ogromne fale poniewieraly jachtem we wszystkich kierunkach. Fajna zabawa dopoki samopoczucie nie zdarzylo sie jeszcze pogorszyc od tej ciaglej wirowki. Zastanawialem sie tylko jak w takich warunkach przetrwam kilka dni.
Mimo iz lodz to takie male, wypasione, plywajace mieszkanie to sporo drobiazgow, jak jeden z silnikow, czy wiatromierz poprostu nie dziala.
Wieczor przyniosl hard core jakich malo. Walka z falami spychajacymi na rafe i lawirowanie pomiedzy zakotwiczonymi jachtami w poszukiwaniu i wychaczeniu wolnej boi nie nalezalo wcale do banalnych czynnosci. W konsekwencji jeden z zalogantow wyladowal za burta, a upragniona boje zlapalismy przy pomocy kilku malych lodzi motorowych.
Nawet nie pamietam jak zasnalem. To byl ciezki, ale pelen nieprzewidywalnych zwrotow akcji dzien. Bylem wykonczony. Jedno piwko i spalem jak zabity.
Nastepnego poranka, po wyplynieciu z mariny ocean dal nam w prezencie jeszcze wieksza fale. W konsekwencji zanim nadszedl wieczor lezalem z glowa wystawiona za burte. problemy zdrowotne wylaczyly mnie z dzialan pokladowych na jakis czas, ale o tym juz wspominalem...
Wraz z obnizeniem sie oceanicznej aktywnosci czas zaczal plynac dosyc monotonnie. Wachta. Obserwacja wskaznikow predkosci i polozenia na gps-ie. Pomiar wiatru, ktory od jakiegos czasu, jak na zlosc przestal silnie wiac, a jego kierunek trzeba bylo ustalac "na oko". Ocean stal sie dosyc plaski.
Tak wiec cztery godziny gapienia sie w morzew nadziei wypatrzenia jakiegos obiektu lub na latajace ryby, ktore od czasu do czasu wpadaly z impetem na poklad. Czytanie ksiazek tez powoli zaczelo nudzic. Przydaloby sie cos po polsku. Angielskiego to chyba cale zycie bede sie uczyl. W tekscie pelno niezrozumialych slow.Dodatkowo doszla terminologia zeglarska np. head co jak wiadomo oznacza glowa. Na pokladzie to nic innegojak kibel. Przynajmniej latwo zapamietac :)
Kilka godzin przerwyi nocna wachta. Ty razem trzygodzinna. I gapienie sie w ciemnosc. Swiatel na horyzoncie jak nie bylo tak nie ma. Czasem mocniej zawieje idystansu ubywa. Momentami 8 wezlow na liczniku, a po chwili znow 5.
Zoladek juz sie przyzwyczail. Przydalby sie wiekszy podmuch, ktory popchnalby nas dalej. Szybko zapomnialem jak to jest, gdy rzuca lodzia na wszystkie strony, a kazdy krok to wyzwanie...
Kapitan zrobil sie nawet bardziej ludzki. Stwierdzil, ze to taka gra. Ci co pierwsy raz na oceanie sa zawsze popedzani.
Nad glowa pojawil sie albatros, a na ekranie lad. To juz polnocny skrawek Nowej Zelandii. Widok ten napawal optymizmem, chociaz z taka predkoscia nie zjawilibysmy sie tam zbyt szybko.
Ledwo zdazylem o tym pomyslec i tak jakby na zyczenie pojawil sie wicher. Wraz z nim ogromne grzywacze jakich w zyciu nie widzialem. Przewyzszajace momentami katamaran, oczywiscie nie liczac masztu. Zaczela sie prawdziwa batalia. Bez uprzezy ani rusz. W kazdej chwili mozna bylo wyleciec z pokladu niczym z katapulty lub nie zareagowac w pore na zblizajaca sie fale, ktore obserwowalismy caly czas. Uderzenie w burte mogloby przeciez przewrocic jacht. Nadal na podniesionych zaglach. W przypadku gigantycznej fali lamiacej sie dokladnie w momencie zderzenia z kadlubem natychmiast trzeba bylo wylaczyc autopilota, po czym szybki obrot sterem w przeciwnym kierunku. Wtedy woda zalewa poklad od tylu pozostawiajac lodz w pozycji jak najbardziej porzadanej, czyli masztem do gory.
Tym razem na predkosc nie mozna bylo narzekac. Wiatr popychal nas coraz dalej i dalej. W przypadku potrzeby naglego zwolnienia pod reka tkwil pewien rodzaj spadochronu. I ratunkowa lodz na wszelki wypadek...
Mimo chlodu i zmeczenia majac chwile przerwy nie potrafilem taknaprawde zmruzyc oka. W kazdej chwili moglem byc przeciez wywolany na poklad, gdzie powinienem zjawic sie w kilka sekund.
Taki scenariusz byl pisany ponad dobe, a dlugie najezone przygoda godziny zagwarantowaly mi po raz kolejny spora dawke emocji. Niezapomnianych. A gdzies tam kapitan wspominal, ze to jeden z najtrudniejszych odcinkow na oceanicznym swiecie. I mimo iz nie jest slawnym przyladkiem Horn, to moze nas jednak zaskoczyc...
Na morzu, tak jak w gorach wszystko zmienia sie w szalenczym tempie. Tutaj pogoda ustala i dyktuje warunki gry. A my jestesmy tylko graczami. Bywa jednak, ze gramy z zyciem i smiercia...
Kolejny dzien to taka totalna odmiana. Pojawil sie lad. Pacyfik wokol Nowej Zelandii znow stal sie niewiarygodnie plaski. Pamietam gdy spytalem jednego z czlonkow polskiej zalogi ooromnego kontenerowca, ktory zjawil sie kilka tygodni wczesniej w Suva, czy czesto zdarzaja sie tutaj sztormy. W odpowiedzi uslyszalem, ze jak sama nazwa wskazuje to przeciez Ocean Spokojny i taki wlasnie jest. Cos w tym jest, ale bywa, ze grymasi...
Bedac juz prawie u celu pokazal nam sie jednak z troche innej strony i chyba w gescie przeprosin podzielil sie troche swoim urokiem. Przeplywajac obok slynnych wsrod nurkow wysp Poor Knights, wokol jachtu pojawilo sie kilkanascie delfinow. Przy swietle zachodzacego slonca, praktycznie na wyciagniecie reki zademonstrowaly dla nas wyjatkowo niesamowite szol. Coz mozna wiecej dodac. W takich chwilach szczena poprostu opada. Chwile pozniej chlopaki wyciagneli z wody takze ogromnego tunczyka, krola ryb. Czyms trzeba bylo przekonac celnikow, iz mimo ze przybylem bez biletu out, to drzemia we mnie tylko i wylacznie pokojowe zamiary :) Taki maly prezent...a kontrole przeszedlem gladko.
Po jedenastu dniach od wyplyniecia zszedlem na suchy lad i musze przyznac, ze odczulem przy tym ogromna radosc. Mimo calego uroku morskiej eskapady, potrzeba odpoczynku byla wyjatkowo spora. Marzylem o lozku, ktore sie nie rusza, o prysznicu, zimnym piwie w knajpie, normalnym jedzeniu,muzyce inajzwyklejszej czekoladzie :) Widok ludzi tez ucieszyl bardziej ni zwykle...
W momencie postawienia pierwszy raz stopy na tym jachcie, bylem niczym zeglarski laik. Nie mialem zbyt wielkiego pojecia o tej zabawie. Oprocz ciekawosci i glodu kolejnych doswiadczen, bylem w temacie raczej zielony. Chociaz do bycia wilkiem morskim jeszcze mi daleko, to po zejsciu na lad czulem sie o wiele bogatszy. Od zawsze wiadomo, ze podroze ksztalca, a dylemat czy warto, czy nie jakos sie nie pojawia. Wszystko jest jasne i takie oczywiste.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
rangzen
Tomek Biskup
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 325 wpisów325 54 komentarze54 821 zdjęć821 2 pliki multimedialne2
 
Moje podróżewięcej
15.03.2013 - 04.04.2013
 
 
28.11.2008 - 31.01.2010