Poniewaz upolowanie duzego statku okazalo sie byc trudniejsze niz poczatkowo przypuszczalem postanowilem zmienic obiekty pozadania, bo przeciez istnieje cos takiego jak jacht. Sprobowac zawsze warto, a zbyt latwo poddawac sie nie mialem zamiaru. Jeszcze w Suva zasiegnalem informacji gdzie najlepiej sie do tego zabrac. Bezapelacyjnie wszyscy polecali rozpoczac poszukiwania po drugiej stronie wyspy, gdzie powinno byc najlatwiej. Spakowalem wiec plecak i w droge...
Do mariny przybylem poznym popoludniem. Na tablicy ogloszeniowej powiesilem kartke i jeszcze tego samego dnia zaczalem podchody. Okazalo sie,ze spoznilem sie doslownie kilka godzin. Rankiem w strone Vanuatu wyruszyl jacht z kapitanem, ktory z racji kontuzji reki, przez tydzien szukal kogos do pomocy, az wreszcie zdecydowal sie ruszyc. Mowi sie trudno. Tak mialo byc, a zreszta, to i tak nie byl moj kierunek, chociaz powoli zaczalem rozwazac,czy wizyta na tym archipelagu nie bylaby dobrym pomyslem. Ciagle ktos zachwalal te wyspy, a bylem przeciez tak blisko. Pomyslalem, ze jesli ktos sie trafi to plyne.
Tego samego wieczoru skontaktowalem sie takze z Nickolasem, szwedem potrzebujacym kogos do pomocy przy transporcie katamaranu do Nowej Zelandii. Mial wyplywac jednak dopiero za dwa tygodnie, a ja moglem ruszac chociazby zaraz...
Wstepnie bylem za, bo czas w takim miejscu zawsze mozna ciekawie spozytkowac.
Nie przypuszczalem, ze znalezienie jachtu okaze sie byc takie proste. Po doswiadczeniach z duzymi lodziami bylem delikatnie zniechecony zaistniala sytuacja, a tu nagle taka niespodzianka. Kilka propozycji dolaczenia do zalogi plynacej m.in. przez Nowa Gwinee do Indonezji, czy okrezna droga do Nowej Zelandii, gdzie niestety dotarlbym nie wczesniej niz w grudniu. Chociaz tak naprawde nigdzie sie nie spieszylem, to jednak mysli za bardzo skoncentrowaly sie na Ameryce Poludniowej, a niektore mimo, ze bardzo ciekawe opcje, to jednak oddalaly by mnie za bardzo od tego kontynentu.
Decyzja zapadla. plyne wiec z powrotem do Maorysow, a z tamtad samolotem przez Pacyfik. Niestety ceny za przelot podskoczyly dwukrotnie. Moglem sie tego spodziewac. Nadchodzil szczyt sezonu. No coz, plakac nie bede, a do narzekania powody tez zbyt blache...
Tym bardziej, ze nawet w takim kraju gdzie z praca, a raczej placa nie jest zbyt kolorowo, ktos takze potrzebuje pomocnej dloni europejczyka. Kasa z tego marna, ale piwko, rum, czy wygodne spanie sprzyja dobremu samopoczuciu. Chociaz namiot na plazy tez byl niczego sobie... Dodatkowo zawsze mozna sie czegos nowego nauczyc. Tym razem tajniki reperowania lodzi.
"Zatrudnienil" mnie francuz, koles ktory prawie cale zycie poswiecil morzu i nadal nie ma dosyc. Opowiadal o tym, iz chwil gdy jest na srodku oceanu nie da sie porownac z niczym. Wiedzac, ze do jakiejkolwiek cywilizacji jest maksymalnie daleko sciaga zagle, wylacza gps-a i dryfuje tak sobie przez wiele dni. Bez celu. Nazywajac ten stan wolnoscia, ktorej nie znajduje wsrod ludzi. Chociaz sprawia wrazenie osoby zdecydowanie spolecznej, pelnej humoru i nie unikajacej towarzystwa, to jednak gdzies w srodku skrywajaca druga nature...
Morze to srodowisko bedace dla mnie od zawsze dosyc odlegle. Gory dostarczaly mi od zawsze sporo przyjemnych chwil, a wodny krajobraz wydawal sie byc mniej ciekawy, a nawet wszedzie taki sam. Przebywajac wsrod ludzi dla ktorych jest on niejednokrotnie calym swiatem zaczalem powoli zmieniac zdanie na ten temat. Barwne opowiesci pobudzaly wyobraznie, a ochota by troche blizej poznac kolejny zywiol, byla z kadym dniem coraz wieksza.
Juz wiedzialem, ze nie rusze sie z tej wyspy inaczej niz jachtem. Czas przelecial tak szybko, iz ledwo spostrzeglem, a nedeszla chwila wyciagniecia kotwicy...