Geoblog.pl    rangzen    Podróże    dlugo i daleko    ryzykowne zagrania
Zwiń mapę
2009
25
sie

ryzykowne zagrania

 
Fidżi
Fidżi, Suva
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 40757 km
 
W obecnych czasach roznorodnosc wszelkich miedzynarodowych lub krajowych przepisow bardzo czesto staje sie nie lada przeszkoda w wobodnym poruszaniu sie po swiecie dla tych ktorzy nie przepadaja zbytnio za planowaniem i ustalaniem daty powrotu. Aby moc ot tak sobie wyladowac w wielu panstwach trzeba miedzy innymi zatroszczyc sie takze o bilet potwierdzajacy takze wylot z tego kraju. Bez wzgledu na to czy sie go pozniej wykorzysta czy nie. Ma poprostu byc... Mozna oczywiscie kupic drogi, w pelni refundowany bilecik i po przylocie najzwyczajniej w swiecie go zwrocic. Niestety zwiazane jest to z poswieceniem czasu i co najwazniejsze posiadaniem odpowiedniej ilosci gotowki, a na to nie kazdy moze sobie pozwolic.
Jeszcze przed przyjazdem do Nowej Zelandii zatroszczylem sie o potwierdzenie, ze nastepnym celem na mojej drodze bedzie Fidzi tzn.kupilem bilet. Mimo tego nie uniknalem dluuugiego przesluchania i pytan w stylu "dlaczego akurat ten kraj, skad wzialem pieniadze i ile ich mam, kim jestem, jakie mam hobby, czym zajmuje sie moja rodzina..." Oraz dokladnego sprawdzenia namiotu, butow i calej reszty, czy przypadkiem nie przywiazlem ze soba jakis wiekszych drobinek kurzu. Czegos podobnego, chociaz w mniejszym natezeniu powinienem spodziewac sie takze na kolejnych wyspach pacyfiku.
Tym razem nie mialem jednak sprecyzowane w jaki sposob i gdzie dokladnie bede jechal dalej. Myslalem o jakims statku, a do tego zaden bilet nie jest potrzebny. Tak wiec fakt, ze nie wiedzialem jeszcze jak to wyglada w praktyce zmotywowal mnie do sproboania czegos nie do konca legalnego.
Na lotnisku w Auckland zjawilem sie z kawalkiem papieru i fikcyjnymi detalami nastepnego lotu. Podczas kontroli wszelkimi sposobami probowalem zagadac i odwrocic uwage od autentycznosci lotu Nadi-Honolulu. Mimo, iz odprawe przeszedlem gladko, to jakies 10 minut przed wylotem zostalem wywolany przez ochrone i poproszony o ponowne okazanie biletu. Tym razem podrobiony voucher raczej by nie przeszedl, wiec przyznalem sie, ze mam tylko one-way, a na miejscu bedzie czekal kumpel z jachtem ;)
Niestety wiara w moje argumenty byla znikoma, bo przeciez fidzijskie sluzby celne beda chcialy dowodow, ze mam takowy transport z kraju.
Wreszcie, gdy juz prawie wszyscy pasazerowie zasiedli wygodnie w samolocie, na moje stanowcze "musze leciec!" pracownicy lotniska nie wiedzac chyba co ze mna zrobic zgodzili sie, pod warunkiem, ze bede ponosil ewentualne koszty powrotnej deportacji. Nie majac za bardzo wyjscia uleglem, gdyz na obmyslenie awaryjnych planow mialem przeciez kilka godzin...
Lot minal w ekspresowym tempie. Kolejka do odprawy byla niestety najdluzsza jaka w zyciu widzialem. Na dodatek ze mna gzies przy koncu... Po jakiejs godzinie oczekiwania nadeszla wreszcie chwila prawdy, albo raczej chwila jednej, wielkiej sciemy i improwizacji. A wiec powtorka z rozrywki. Fikcyjny papierek znow wyladowal przed oczami celnika,a w mojej glowie mysl, aby tylko nie zostac sprawdzonym w komputerowym systemie, gdzie zapewne obok nazwiska tkwi cos w rodzaju "persona non grata", a wtedy mogly by byc nici z dalszego pobytu.
Z usmiechem na twarzy rozpoczalem wiec swoj niekonczacy sie monolog, o tym jak fajnie bylo poczuc to cieple powietrze na twarzy, po dwoch zimnych miesiacach w Nowej Zelandii, o hamaku, ktoy mialem zamiar rozwiesic pomiedzy palmami, otrwajacej juz kilka miesiecy podrozy i potrzebie odpoczynku. W miedzy czasie potwierdzilem takze, ze nastepnym celem sa Hawaje, ukradkiem obserwujac kartke chwilowo przykryta paszportem. Jeszcze pytanie o to gdzie bede spal i moja bezowocna proba znalezienia adresu, gdzie mialem sie zatrzymac.
Zniecierpliwiona najwidoczniej pani uznala, ze jestem godnym zaufania turysta, przerywajac moje kartkowanie slowami "prosze dalej nie szukac, witamy na Fiji".
Udalo sie. Jeden problem mialem z glowy. Pozostalo tylko znalesc jakas lajbe i ruszyc na podbuj oceanu...
Po kilku dniach dotarlem do Suva, stolicy i jednoczesnie najwiekszego portu w tym kraju. Dachu nad glowa uzyczyl mi tym razem Raj, hindus, aktywny dzialacz greenpeace, dzieki ktoremu przez kilka tygodni bylem wolontariuszem dla tej ecoorganizacji. Znow mialem sporo szczescia przybywajac tutaj akurat w czasie trwania najwiekszej, otwartej imprezy na Fiji. Coroczny hibiscus festival, to uliczne parady, tance, predstawienia ukazujace troche tej bogatej kultury pacyfiku, o ktorej wczesniej nie mialem za duzo pojecia.
W miedzy czasie probowalem zorientowac sie jak wyglada sprawa wbicia sie na ktorys z kontenerowcow, a dokladnie na taki, ktory zmierza na wschod, gdzies w strone thaiti... Zaczalem wiec od wizyt w przeroznych agencjach dostarczajacych towary z wyspy na wyspe. Szybko okaalo sie, ze bezposrednio na druga strone oceanu nic nie plywa, a Polinezja, ktora mogla by mnie teoretycznie zblizyc do Ameryki Poludniowej, jest celem tylko jednego statku na miesiac. Nastepny mial plynac za jakies 4 tygodnie. Postanowilem zaryzykowac i czekac.
Chociaz zdecydowana wiekszosc znawcow tematu kwitowala moje zamierzenia krotkim "to niemozliwe, 15 lat temu tak, ale nie teraz, przepisy nie pozwola". Niektorzy pomimo 30 lat w branzy podobnego przypadku jeszcze nie widzieli.
Wnikajac glebiej w swiat morskiego transportu znalem nazwy wszystkich glownych przewoznikow w oceanii,a wluczegi po miescie i do portu, gdzie nie mialem praktycznie wstepu, byly codziennoscia.
Jedynie po przybyciu polskiej zalogi dostalem kilkugodzinne pozwolenie, aby moc chociaz troche poczuc klimat i przespacerowac sie po pokladzie. Pomimo, iz kapitan z racji iscie polskiego zrozumienia mojej sytuacji, byl gotow udzielic mi pomocy, to jednak te male wysepki do ktorych zmierzal, jakos calkiem nie po drodze...
Czas plynal w zawrotnym tempie. Duzo nowych znajomych. Wizyty w knajpach, parku, kinie. Ciagle ktos zapraszal do siebie. Gdybym nie mial gdzie spac codziennie kilku chetnych proponowalo swoj dach. polubilem ta wyspe i ludzi w tym miescie. Juz niczym swoj, przestalem byc turysta...i niejedna mama widziala we mnie ziecia :) Bywalo, a jakze, ze kilka mlodych kobiet tez chetnie zatrzymaloby mnie w tym kraju. Coz z tego jesli czas stabilizacji jescze nie nadzedl. Nie tutaj i nie teraz. A serce nadal bije ku przygodzie i wolnosci...
Nadszedl dzien przybycia, zmierzajacego ku thaiti panamskiego kontenerowca z filipinska zaloga. Oby tylko azjaci dali sie przekonac...
Oczekujac na mozliwosc spotkania z kapitanem usiadlem na lawce. Pochloniety myslami gapilem sie w morze. Wtedy podeszla do mnie fidzijska dziewczynka. Na oko 5 lat. Pelna ciekawosci twarz i te ogromne, ciemne oczy wpatrzone w moje. Bez obaw i zbednych uprzedzen powiedziala "hej", po czym zadala jakze banalne pytanie "Jak dostales swoje niebieskie oczy? Tutaj wszyscy maja czarne" :) Lawina pytan w stylu "A dlaczego twoja skora jest zlota?" Hmm...zycie jest pelne wzruszajacych niespodzianek.
A statekmnie nie zabral. Pojawila sie wiec chwila, aby pomyslec nad inna opcja.
Jeszcze tylko niezapomniane urodziny w gronie nowych przyjaciol i ruszylem dalej. W poszukiwaniu czegos bardziej dostepnego i nie obarczonego taka iloscia przepisow. Ale to juz zupelnie inna historia.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (24)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Swierszcz
Swierszcz - 2009-09-03 10:35
Szkoda, że nie piszesz...
 
kiclaw
kiclaw - 2009-09-17 10:39
Popieram przedmowce
 
BPE
BPE - 2009-09-17 11:46
Ale zdjęcia rewelacyjne - szkoda, ze ten raj tak dalekoooooooooooo.
czy kiedykolwiek uda mi się tam dotrzeć? Warto marzyć...
 
 
rangzen
Tomek Biskup
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 325 wpisów325 54 komentarze54 821 zdjęć821 2 pliki multimedialne2
 
Moje podróżewięcej
15.03.2013 - 04.04.2013
 
 
28.11.2008 - 31.01.2010