Dluzej tego nie zniose. Zabawa w australijski autostop stala sie nagle jedna z najbardziej nieprzyjemnych chwil mojego zycia. Do tej pory wszystko ukladalo sie jak nalezy, a teraz nie wiem jak wybrnac z sytuacji. Wokol pustynia i zadnego cienia. Temperatura na tyle wysoka, ze gdy probuje dotknac dlonia asfaltu, szybko rezygnuje z pomyslu, gdyz moglbym latwo zalapac dodatkowe zrodlo cierpienia...
Przez moment zastanawiam sie, czy nie bylby to jednak dobry pomysl. Moglbym dzieki temu chociaz na chwile zapomniec o tym, co obecnie tak bardzo utrudnia mi egzystencje.
Takiej ilosci much moja wyobraznia nie potrafila do tej pory wytworzyc. Sa wszedzie. Twarz pokryta czarnymi, ruszajacymi sie kropkami. Wchodza w kazdy zakamarek. Gdy otwieram usta juz po chwili gardlo mam wypelnione owadami. Bez trudu zabijam pojedyncze osobniki, poprzez najzwyklejsze mrogniecie okiem.
Samochodow jadacych w porzadanym przeze mnie kierunku przewija sie jak na ironie conajwyzej kilka w ciagu godziny.
To jakis obled. Przeciez nie bede w stanie wytrzymac tego zbyt dlugo. Proby uspokojenia i swoistej medytacji staja sie nie lada wyzwaniem.
Aby nie myslec o tym, ze bardziej przerabane juz byc nie moze umysl przywoluje wspomnienia z poprzedniego dnia. Dnia diametralnie innego. Dnia pelnego relaksu i przyjemnosci...
Mysle o ogromnym zolwiu, ktory towarzyszyl mi podczas snorklowania. O jego majestacie i spokoju, ktorego teraz tak bardzo mi brakuje. Byly tez rekiny, ktorych zla slawa nie przeszkadzala mi wcale w probie zaprzyjaznienia sie. To przeciez takie niesamowite stworzenia, a z rak ludzi gina ich rocznie miliony.
Przypominam sobie takze, ze gdy opuszczalem wczoraj plaze, zmierzajac w kierunku kabin prysznicowych przygladalem sie uwazniej niz zwykle przewijajacym sie postacia. Wiekszosc z nich to ludzie, ktorzy dotarli tutaj wielkimi, jezdzacymi domami, gdzie w srodku nie brakuje nawet rowerkow treningowych i z niejednokrotnie doczepiona z tylu lodzia motorowa. Wokol sporo biegajacych dzieciakow i ich szybko zaspokajane przez rodzicow potrzeby...
Na szczescie, mimo razacego w oczy umilowania materializmu, sa raczej przyjazni i wzajemne pozdrowienia, czy najzwyklejszy usmiech powoduja, ze nawet ogromna roznica jaka nas dzieli w sposobie spedzania wakacji, wcale nie przeszkadza w nawiazywaniu krotkotrwalych znajomosci.
Idac jednak chodnikiem dostrzeglem siedzacego pod drzewem i czytajacego "Life of Pi" zarosnietego, mlodego chlopaka. Obok wielki plecak z wyszyta na nim rownie wielka pacyfka. Od razu widac ze jest inny. Nie spieszacy sie nigdzie i nie pasujacy za bardzo do tego nowobogackiego srodowiska outsider.
Pierwsza moja mysl, ze chcialbym z nim pogadac, tylko najpierw musze zmyc z siebie slona wode. Po kilku minutach, gdy juz jestem znow prawie pod tym samym drzewem dwojka moich niemieckich znajomych proponuje, abys my poszli cos zjesc. Wlasciwie bylem glodny, wiec to nawet niezly pomysl. Byc moze tramp tak szybko sie nie zmyje...
A jednak. Pol godziny pozniej widze, jak ktos, kto wzbudzil we mnie nie znanym mi sposobem takie zainteresowanie zmierza w kierunku drogi wylotowej. Pozostawia we mnie tylko takie dziwne uczucie niezaspokojonej ciekawosci i widok oddalajacego sie ogromnego, pokojowego symbolu. Byc moze jeszcze sie spotkamy...
Tego samego dnia ale jakis czas pozniej siedzac na trawie, wpatrywalem sie zmierzajacemu ku powierzchni oceanu prawie calkiem czerwonemu sloncu. I wtedy zjawil sie. Usiadl obok. A wiec jednak dane nam bylo pogadac.
Okazalo sie, ze tramp przybyl z Norwegii. Z kraju w ktorym zarabialem na ta podroz i ktory zawsze bede darzyl sentymentem. Po uslyszeniu natomiast skad jestem spytal, czy znam zespol Dzem :) aby po chwili wyjac Ipoda, a w nim cala dyskografia tego dosyc kultowego i obrosnietego legenda zespolu. Dostalem w ten sposob niebanalny prezent. Nie ma to jak polski dzwiek...a "w zyciu piekne sa tylko chwile"
Tak wiec spora czesc nocy spedzilismy wsluchujac sie w muzyke. Do tego rozmowa. Bez politycyzmow-idiotyzmow i opisow firanek sasiada. Tematy zupelnie inne, ale zreszta czego mozna sie spodziewac po osobie, ktora twierdzi, ze gdzies w srodku czula, ze powinna zostac tutaj jeszcze jedna noc. Osobie nienawidzacej pieniedzy, ciekawej za to mistycznych przezyc i praktykujacej szamanizm. Osobie podrozujacej z woreczkiem marihuany, ktorej jednak nie pali, bo bez tego ma niezla jazde. Czestuje za to innych.
To bylo jednak zeszlej nocy. Dzisiaj znow jestem na autostopowej drodze. Przemierzam ten suchy kontynent, aby dowiedziec sie wiecej o ludziach, sobie i tym zakreconym swiecie, ktory znow tak bardzo mnie zaskoczyl.
Ostrzegano przed zarem lejacym sie z nieba. O ogromnych dystansach dzielacych miasta. O pustyni z ktorej nikt nie zabierze mnie nawet przez kilka dni. Doradzano posiadanie duzej ilosci wody. Opowiadano o mordercach. O nakreconym na autentycznych faktach filmie Wolf Creek. A nazwisko Ivan Milat, ktory kilka lat wczesniej zastrzelil conajmniej osmiu autostopowiczow, zna tutaj prawie kazdy. Mowiono nawet, ze to "mission impossible". Nie zrazony jednak ruszylem przed siebie, bo przeciez niemozliwe nie istnieje.
Nikt natomiast nie wspominal o muchach, przed ktorymi za wszelka cene probuje sie schowac. Zadna ucieczka nie przynosi porzadanego rezultatu. Chwile oddechu ulatwia jedynie nalozony na twarz kapelusz. Caly czas jednak wiem, ze ktos wreszcie zabierze mnie z tego nieprzyjaznego miejsca.
Mimo, iz powoli osiagam najwyzszy stopien wkurwienia, to jednak kazdy zblizajacy sie pojazd, to jedna, wielka eksplozja nadzei.
Mija juz prawie piec godzin, gdy widze, jak nadjezdzajacy samochod zwalnia. Wow! Napad euforii i ogromnej radosci. Wskakuje do srodka, a za mna kilkadziesiat brzeczacych owadow, ktore jednak powoli, jeden za drugim ulatuja przez otwarta szybe... Nawet nie wiem jak dziekowac.
Po chwili okazuje sie, ze moj wybawiciel, to bardzo znana w zachodniej Australii postac. Frontman jednego z najlepszych zespolow tworzacych muzyke country-rockowa, ktoremu dwa dni wczesniej urodzila sie corka. uznal wiec, ze chce sie podzielic z kims swoim szczesciem. Padlo na mnie, a dawka byla wieksza niz mogl sie spodziewac...