Jeszcze wczoraj toczylismy batalie z przeroznej masci pracownikami linii lotniczych oraz warszawskiego Okecia, o jakikolwiek srodek lokomocji, ktorym wedlug wczesniej ustalonego planu mozemy dostac sie do Bangkoku, to jednak sytuacja w stolicy Tajlandii nie napawala optymizmem i tym sposobem jestem znow w domu. Demonstracje w wyniku ktorych nasze docelowe lotnisko jest arena niepokojacych spiec miedzy tajlandczykami, zmusilo mnie, jak rowniez trojke moich nowych znajomych, do czekania... Jak dlugo, tego nikt nie potrafil nam jednoznacznie powiedziec, a wizja zwrotu kasy za bilet jakos nas nie satysfakcjonowala. Uznalem, ze potrwa to zapewna kilka dni, wiec myknalem z powrotem na poludnie polski. Jednak poranne wiesci, zmuszaja mnie jeszcze dzis wracac do W-wy i mam nadzieje, ze nie na darmo.